Nie jestem potworem
Carme Chaparro Martinezi nie dało się w nim poruszać. Musiała świadomie i stanowczo nakazać
swoim kolanom, żeby ją uniosły, a stopom, żeby podtrzymały. Myśli w jej
głowie wirowały z zawrotną prędkością, gdy oceniała, do jakiego stopnia
pragnie wyrzucić z siebie słowa gromadzące się na języku, i jak bardzo
pragnie wygrać wojnę, a nie tylko tę jedną bitwę.
Jakoś zdołała się podnieść, ale przed wyjściem popatrzyła na nowego
komisarza i pomyślała, że jednak musi coś zrobić. Nie mogła odejść
pokonana przez nokaut. Byłby to godny pożałowania precedens. Więc
sięgnęła po jedyną broń, jaka jej przyszła na myśl, jedyną, jaką w owej
chwili dysponowała: zaskoczenie. Powolutku włożyła rękę do torebki –
musi tam być, myślała, szperając po omacku, musi tam nadal być –
i wyjęła niewielki przedmiot, który mocno ścisnęła w dłoni. Nie przestając
patrzeć Ruiperezowi prosto w oczy wzrokiem tak wytężonym, że
przyprawiał o lęk, nadinspektor Ana Arén otworzyła szminkę
w intensywnie czerwonym kolorze. I powolutku, nieomal rytualnie, zaczęła
malować wargi. Najpierw górną. Potem dolną. Do bólu powoli.
Zaznaczając mięsiste kontury. Oznaczając terytorium. Nie uda ci się ze
mną. To jeszcze nie koniec.
Ruipérez stał jak wryty, ale tylko przez parę sekund. Przeszedł do
kontrataku z jeszcze większą wściekłością.
– Jeszcze jedno! Jutro po przyjeździe, chociaż to niedziela, wysyłasz mi
raport z zebrania z Mossos. Szczegółowy. Zrozumiano? To jest teraz
priorytet.
---